Póki my żyjemy

Mój Tata urodził się w 1933 roku.
Pamięta znaczenie pojęć takich jak ojciec, matka, profesor, oficer, sędzia, artysta, policjant, polityk, lekarz, literat, patologia, elita itp.
Nietrudno się zatem domyślić, jakim wzrokiem patrzy na poziom funkcjonowania państwa i społeczeństwa w dzisiejszej Polsce czy na świecie.
Choć o pokolenie młodszy, sam widzę to podobnie bo w latach 70-tych, mimo komunistycznego ucisku (lub dzięki niemu) pamiętam że jako ludzie funkcjonowaliśmy na nieporównywalnie wyższym poziomie.
Przy okazji regularnych wizyt często o tym rozmawiamy, ale czasem jego nadmierny moim zdaniem pesymizm, łagodzę relacjami z rzeczywistości w której żyję sam.
Z oczywistych przyczyn nie był na pielgrzymce, w Lednicy, na obozie Skautów, w większej wspólnocie i rekolekcjach czy marszach dla życia lub niepodległościowych.
A ja tak, i nawet parafia gdzie uczęszczam na Mszę Świętą, wygląda jak wycięta z czasów przedwojennych.
Mieszkając w zapełnionym imigrantami wieżowcu w centrum Warszawy, siłą rzeczy Tata spędza sporo czasu przy komputerze, którego obsługę opanował jak na 92-latka znakomicie.
To z jednej strony dobrze, ale z drugiej nie do końca, bo nawet gdy potrafi się poprawnie oceniać i przesiewać przekaz, to przewaga wylewającego się stamtąd zła potrafi doprowadzić do depresji.
Cytując klasyka: „Dopóki nie skorzystałem z internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów„.
W kluczowych dla demografii Polski miastach jak Warszawa, Kraków, Szczecin, Poznań, Gdańsk czy Wrocław zamieszkuje (wg „czata_gpt”) 59% populacji.
Reszta to tzw. „prowincja”, i tu zacytuję kolejnego klasyka: „Jeździłem w ostatnim tygodniu po prowincji. Spotkałem tam myśli, które nigdy nie przyjeżdżają do stolicy„.
Też nieco jeździłem.
Pamiętnego 2020 roku, który przejdzie do historii jako początek nowego rodzaju wojny, w uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa uczestniczyłem w małej (wg Wikipedii ok. 2000 mieszkańców) miejscowości nad Biebrzą.
Gdy zamaskowana Warszawa #zostawała_w_domu, rząd przygotowywał się do zamknięcia lasów, milicja do rozbijania idących polami pielgrzymek, proboszczowie zamienili wodę święconą środkami „na wirusa” i pogrodziwszy ławki wpuszczali wg limitu, to tam procesja od każdej innej nie różniła się dokładnie niczym.
Nie widziałem twarzy „przyozdobionej” symbolem niewolnictwa ani ręki wyciągniętej po Ciało Boże a na procesji byli raczej wszyscy bo okna mijanych domów były puste.
Gdybym na zdjęcia naniósł datę 2019 to nikt by się nie zorientował. Ale pozostaną w prywatnej kolekcji, gdyż tak obiecałem gospodarzowi a i tak narobiłem mu wstydu wyjmując telefon.
On mi ufał, ale jego sąsiedzi nie musieli, a w tamtym czasie mieli solidne podstawy podejrzewać że mogę być z lewackiego brukowca i zostaną obsmarowani jak to ciemni katolicy narażają świat na wymarcie od wirusa, co mogło się dla proboszcza i sołtysa skończyć różnie.
Zresztą na nieco podobny temat, spisałem niedawno inną refleksję.
Także nie popadajmy w skrajny pesymizm, nie udało się przez 123 lata zaborów – nie uda się i teraz, przynajmniej póki my żyjemy.

Dodaj komentarz